Znacie to uczucie, kiedy coś wam dobrze wyjdzie i jesteście z tego niemal dumni?
To uczucie, kiedy, mimo że nikt inny tego nie dostrzega wy jesteście jednak szczęśliwi z powodu jednej, małej rzeczy jaką jest wasze dzieło, wasz sukces, lub wasze wspomnienie?
Pewnego wieczoru, właściwie to w nocy, wzięło mnie na napisanie tekstu. Miał być to tekst dla mojego brata i dla mojego przyjaciela. Obydwaj są zajebistymi gitarzystami (pozdro dla was, chłopaki! :P).
Miałem wtedy w swoim życiu taki okres, że słuchałem muzyki tylko i wyłącznie z tekstem w języku angielskim. Zacząłem więc pisać w tym, tak często wtedy przeze mnie używanym, języku. Po jakimś czasie szczyciłem się pierwszym dziełem. Po jakimś czasie mogłem pokazać znajomym pierwszy twór. Nie myślałem tylko wtedy, że pierwszy nie znaczy ostatni... Dziś piszę prawie codziennie. Piszę, kiedy po prostu czuję, że muszę. Ciekawe, czy to właśnie nazywamy nałogiem i czy... no cóż, czy jeśli tak, to czy jest to zły nałóg? Zapraszam do lektury i pozdrawiam,
pełen zaufania Morris
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz